

Capoeira to połączenie sztuk walki i tańca. Aktualnie wielu zawodowych fanatyków tego stylu przyznaje, że nie ma możliwości trenowania capoeiry bez wyćwiczonych umiejętności tanecznych.
Co ciekawe to fakt, iż styl ten egzystował początkowo bez muzyki. Dopiero XIX wiek wniósł do niej jednostrunowy berimbau, bęben atabaque, tamburyn pandeiro, dzwonki agogo oraz reco -reco. Esencji capoeiry można doświadczyć w chwili gry jogo czyli po prostu stylizowanego starcia dwóch zawodników. Walka toczona jest według określonych reguł i może przybierać różny obrót: może być szybka i zwodnicza lub otwarta i wojownicza.
Tło muzyczne tej walki – tańca to śpiewane dialogi drużyn, które wystawiają swoich zawodników. Ludzi tych łączy jednak dobra zabawa. Capoeira nie wyznacza swoich zwycięzców ani przegranych, to sztuka sama w sobie
Myślę że ludzie w Polsce śmieją się ze zwykłych ludzi o sportowym trybie życia. Gdy ktoś nosi sportowe ubranie, od razu zyskuje łatkę dresiarza i idący z tym stek uprzedzeń. Do klubu w dresach nie wpuszczają, choć ja nie mam problemów bo może mam ładne dresy, które wyławiam w skejtszopach. Ale każdy kto uprawia sport i żyje sportowo, nie będzie się ubierał w „sztywne ciuchy" idąc do klubu gdzie głównie tańczy. Na ludzi w dresach patrzy się w tym kraju dziwnie, a starsi ludzie sportu zwykle nie uprawiają. Kluby sportowe istnieją w ilości po kilka- kilkanaście na miasto liczące 100 tys. ludzi. Aktywnie sport uprawia może co 100., może co 50. osoba. W Polsce sport niemal nie istnieje, odradza się po latach komunizmu, przywożony z Zachodu jak wszystko inne.W ogóle założyć klub sportowy jest trudno, już drugi raz jestem świadkiem tych wysiłków i dziwię się co do gadania ma tutaj jakiś sąd (po co?), urząd podatkowy nadający regon (co za trep to wymyślił? Nazwa i adres nie wystarczy do jednoznacznej identyfikacji, jak przez tysiące lat?). Obecnie warszawski urząd podatkowy zgubił wniosek naszej grupy o nadanie jakiegoś numeru. Rejestracja trwa już pół roku i jest droga, chyba pół tysiąca plus mnóstwo czasu na wypełnianie papierów. Wczoraj miałem urodziny. Zrobiłem przyjęcie w Internecie, gdzie pojawiali się znajomi. Były ikonki ciastek, herbaty, piwa, baunsowania, dałem linki z muzą jaką lubię (breakcore- teledysk w prawym górnym rogu). Nie wiem skąd w skype są ikonki z tortem, ale są. I sie przydają. Na GG też wyprawiłem urodziny. Jak stwierdził kumpel „Takie wirtualne impry to są chyba w stylu XXII wieku, Fufu".Potem poszedłem na trening numer 1. Nie było źle, ale dopiero na treningu numer dwa było naprawdę urodzinowo i miło. Kurcze, że ludzie potrafią dać innym tyle dobrej energii. Na końcu musiałem siąść w środku w rodzie (kole) i każda z osób dookoła mówiła mi życzenie, a potem wszyscy podnosili ręce w górę i mówili „spełni się". Ojej. A potem po treningu ktoś włączył jakieś reggae i wszyscy tańczyliśmy, a potem ja z D. walczyliśmy do reggae. Trenujemy angolę, taką sztukę walki, mającą afrykańskie korzenie ale rozwinietą w XVIII wieku w Brazylii, w stanie Bahia. Jest trochę dziwna, bardzo muzyczno- zabawowa, w walce trzeba na przykład być żartobliwym, udawać to starca, to ślepca, to pokrzywionego paralityka, kopiąc jednocześnie przeciwnika. Oczywiście, takie udawanie go rozwściecza jeszcze bardziej. Tego dnia trafiłem na chyba najlepszego angoleiro w Polsce, takiego kolesia z T. W ogóle ich team jest niebywale zżyty ze sobą. Myślę że angolę trenują nieprzeciętni ludzie, bo i jest to sztuka walki inna niż np. bengela czy regional, gdzie walczy się szybciej, ale mniej dokładnie. Typowy capoeirista może mieć małe szanse z dobrym angolero- skończy z butem na twarzy. Jak grałem z D., to buta na nosie miałem jednego, ale z tym lepszym kolesiem-oj, było ciężko. Zresztą zasady są nie wiem dokładnie jakie. Przeciwnikowi w zasadzie nie powinno się robić krzywdy, kopnąć go można, ale lekko, ale to tylko uprzejmość, bo zasad brak. Raz wybito mną dziurę w gipsowej ściane, ale to nie w angloli. Innym razem dostałem kopa w nerki, i to od góry. Kopiący stał na rękach. Obronić sie przed takim kopem jest niezwykle trudno, trzeba też stać na rękach. Też mnie trochę bolało, ale przeszło. Wczoraj dostałem jeszcze kopa w rękę i tańczyłem z trzema pięknymi dziewczynami. Przyjezdny team angoli był tak niesłychanie miły, że czułem się jakby trenowali z nami od zawsze. Oczywiście teraz oni zapraszają nas do T. Cieszę się, te laski od nich są naprawdę bajecznie ładne. Kobiety w capoeirze są zwykle twardymi babochłopami. Te z którymi trenowałem w Anglii nie chciały z nami walczyć bo byliśmy zbyt cieńcy. Tamte dwie kobiety, chyba Pakistanki z pochodzenia, tańczyły same, jak lesbijki. Nie, te tutaj były miłe, i prawdziwie kobiece. Typ „kobiety ekologicznej". Zresztą ten team nocował nawet w jakimś ich znajomym gospodarstwie agroturystycznym. W ogóle jako angoleros jesteśmy bardzo ukryci, nas niemal nie ma, jest może kilkunastu dobrych angoleros w tym kraju. W Polsce dominuje capoeira regional, wersja zmodernizowana, służąca bardziej samoobronie, i bardziej widowiskowa, przez to popularniejsza, i to chyba z tysiąc razy. Sam zresztą też trenuję „wersję zmodernizowaną", czymś się trzeba umieć obronić.Natomiast angola to gra, współpraca, zabawa. Choć może być bardzo niebezpieczna- nasz trener przypomina że w niej nie ma za bardzo zasad poza etykietą towarzyską i szacunkiem wobec starszych graczy i mistrzów. Jest w niej tylko nasza moralność i nasze własne zasady. Można się nieco bać grać z kimś w nieznanym, nowym kraju. Choć czasem w Berlinie na festiwalu kultur grywam z przypadkowo poznanymi ludźmi.Angola jest sportem bardzo starym. Podobno wywodzi się od „tańca zebry" jaki praktykowali afrykańscy wojownicy, ma korzenie w tańcach plemion afrykańskich, ich tańcach wojennych. Tańczy się ją, tudzież walczy, oczywiście w kręgu, zwanym roda (wym. hoda). Ów krąg dla angolero jest czymś więcej niż tylko kręgiem, ba, jest święty. Krąg to świat, społeczeństwo. Tak kiedyś żyliśmy, spędzaliśmy czas. Walcząc a potem tańcząc, np. samba de roda, którą często zakańczamy walki, zgodnie z odwieczną tradycją. Nikt poza angoleros i capoeiristas nie zrozumie magii roda, tego koła złożonego z ludzi. Myślę że my mamy trochę wypaczne mózgi od tej rody i kompletnie inne spojrzenie na świat. Gdyby ludzie byli zjednoczeni w kręgach, tak jak ongiś, to świat byłby inny. Krąg to społeczeństwo, taka capoeirowa wizja świata. Capoeira angola to nie jest sztuka walki. To trochę życie, widziane z perspektywy wspólnej gry, spędzania czasu z grupą ludzi którzy mówią to co myślą i są jacy są- zwykle kontrowersyjni. Są sobą. Mogą być napakowanymi nastoletnimi kafarami którzy są „imo" (emo, jedna z subkultur), czyli rozmemłani, bardzo gejowaci, nastawieni na seks. Mogą być to np. ludzie którzy przeszli obrzędy candomble, jak nasz mestre. Podobno capoeira jest połączona z candomble, wywodzi się z tej prehistorycznej religii afrobrazylijskiej (podobnie jak inne tańce, choćby samba de roda). Capoeirista wg mestre Pastinha, jest kapłanem candomble. Ale, jak wyjaśnia ów mestre, jeden idzie w stronę capoeiry, drugi w stronę candomble. Są to raczej tylko korzenie capoeiry, bo jest w niej równie dużo odwołań do świętych katolickich. Capoeira dzieli sie na setki grup. Należę też do grupy capoeira, której znakiem jest gwiazda Dawida z krzyżem na jej czubku, symbol mistycznego chrześcijaństwa. Ale to raczej tworzący daną grupę mestre tworzyli jej symbolikę. Członkowie naszej grupy odwołują się i do chrześcijaństwa, i do rasta, i do huny czy candomble. Kobiety które spotkałem wczoraj uczyły jogi, znały bardzo dużo innych wierzeń i wyznań. Nikt tu raczej nie ogranicza się tylko do chrześcijaństwa. Ja, widząc magię jaka występuje w rodzie, boleję na tym ile straciliśmy odcinając nasze afrykańskie korzenie. Czasem gdy gramy orkiestra wstaje i roda zaczyna chodzić po okręgu wokół walczących. Strasznie magiczne uczucie jest gdy to rusza. Do gry w angoli gra orkiestra, bateria, złożona m.in. z trzech berimbauów, grałem wczoraj na jednym z nich, pierwszy raz w życiu tak długo, chyba z godzinę. Jest to jakby łuk z naciągniętą struną, na której jest przyczepiona sznurkiem kabasa, kolba tykwy będąca pudłem rezonansowym. Gra się rytmy, nuty są m.in. tu: http://en.wikipedia.org/wiki/Capoeira_toques Po rodzie spotkałem się z przyjaciółmi, na urodzinach w stylu rasta. Poszliśmy do eleganckiego klubu koło mojego domu w centrum miasta, gdzie byłem jedynym dresiarzem, i przy stoliku paliliśmy sensi, i to jeszcze z obsługą baru. A byłem tam drugi raz w życiu. Wokół sami ludzie koło 40-tki, ale bardzo sympatyczni. Było bardzo fajnie. Potem poszliśmy na drugie party do klubu gdzie tańczyłem do densholu w tej nieprzyzwoity sposób udając stosunek seksualny z kobietami z którymi tańczę. Tak się po prostu tańczy denshol, i ja to lubię. Z boku wygląda to oburzająco, ale jest bardzo fajne gdy się to tańczy. Denshol to płytka muzyka, (tzw. slack lyrics), z rasta ma niewiele wspólnego, miejscami jest nawet homofobiczna, co mi się bardzo nie podoba.Nie znam kobiet z którymi tańczę, to przecież do nieczego nie zobowiązuje, tylko zabawa. Potańczyć zresztą mogę chwilę, to strasznie wyczerpuje. Kiedyś na junglowej imprezie nie mogłem w ogóle dotrzymać tempa lasce która tańczyła strasznie szybko (jungle w ogóle ma tempo 150- 180 bpm). Wczoraj poszedłem do domu, koło 1.30, bo byłem cały zlany potem i miałem mokrą bieliznę. Z racji urodzin miałem zostać dłużej, ale nie wyszło. Coraz mniej lubię zarywać noce, choć bawiłem się świetnie. Sporo też rozmawiałem ze znajomymi przy stoliku, choć zwykle tylko tańczę. Mam nadzieję że byli zadowoleni z moich urodzin, choć trochę się zbulwersowałem że dwóch z nich spaliło za dużo sensi. To złe.Nie jestem ani dobrym densholowcem, ani angoleiro. To wszystko jest bardzo trudne, a w Polsce i denshol, i angola są na poziomie bardoz niskim, wszystko to ludzie poprzywozili z zewnątrz, ja się obu rzeczy uczyłem w Anglii. A w życiu można dobrze robić tylko kilka rzeczy. I trzeba je sobie wybrać z grona innych. Może kiedyś pójdę na kurs densholu? Nie wiem. Na razie trochę mam przemęczone kolana. A kiedyś sobie marzyłem że może będę trochę didżejem, trochę nawijaczem. Potem okazuje się że czasu wolnego mamy tak mało w życiu że można dobrze robić naprawdę mało rzeczy- nawet baunsowanie to sztuka. Rower stoi pod ścianą, diabolo (zabawkę do żonglowania) oddaję koleżance. Z mojego życia wypieprzyłem mnóstwo rzeczy, zostawiajac tych parę, które są istotne.